poniedziałek, 29 lutego 2016

O tym jak przejechaliśmy Europę

Trochę mi zajęło napisanie tego posta. Ale w końcu się w sobie zebrałam i powstał ;)

Udało się. Przejechaliśmy całą Europę. Nie był to przejazd w celach turystycznych, bardziej można nazwać go… przeprowadzką :D Prawie 3850 kilometrów przejechanych z Lublina do San Fernando.

Contador. Licznik.

Na zdjęciu widać jedynie 844 km bo po każdym 1000 km licznik się zeruje. Dodam tylko, że nasza papierowa nawigacja podała w przybliżeniu 3586. Nie wiemy skąd się wzięła tak duża różnica. Nie zgubiliśmy a zjazdy na stacje paliw znajdujące się przy autostradzie raczej nie mogły wygenerować takiej różnicy.

W niedzielę, 24 stycznia, dotarliśmy do Lublina ok. godziny 22. Zdecydowaliśmy, że odpoczniemy po podróży i przygotowania do wyjazdu poczynimy już w poniedziałek. Jak postanowiliśmy tak uczyniliśmy. Zapakowaliśmy do auta to co chcieliśmy zabrać „od ręki” i we wtorek wyruszyliśmy w drogę ;)

Nuestro coche. Nasz samochód.
 
Nuestro coche. Nasz samochód.
 
Nie mieliśmy nawigacji. Wydrukowaliśmy trasę po Europie ze strony viaMichelin (wyszło nam tylko 14 stron;)), skonsultowaliśmy z Tatą trasę po Niemczech. Tata podzielił się również kilkoma praktycznymi wskazówkami o niemieckich autostradach i tak przygotowani wyruszyliśmy.
 
Nuestra navegación. Nasz GPS.
 
Pierwszą część trasy, tą po Polsce, dostałam ja. Więc zdjęć nie robiłam ;) A potem głównie przez szybę samochodu, bo postoje były jedynie na stacjach benzynowych a tam zazwyczaj nie ma nic ciekawego do fotografowania ;)
Mąż zabrał się za prowadzenie samochodu tuż przed granicą z Niemcami (i tak już prowadził do San Fernando ;) )
 
Conductor. Kierowca.

Niemcy przejechaliśmy nocą i prawie nic nie było widać. Skupiałam się bardzo na „byciu głosem” naszej papierowej nawigacji ;) Zresztą byłam nim przez całą drogę.
 
Llegando a la frontera con Alemania. Przed granicą z Niemcami.
 
Do Francji wjechaliśmy jak jeszcze było ciemno, ale kiedy się rozwidniło okazało się, że wcale nie jest dużo lepiej. Pojawiły się poranne mgły.
 
Francia. Francja.
 
Francia. Francja.
 
Na szczęście widoczność była dosyć dobra i mogliśmy bez większych problemów kontynuować nasz przejazd.
Po pokonaniu jednej z licznych bramek na autostradzie zatrzymał nas patrol francuskiej Służby Celnej. Pani funkcjonariusz zapytała mojego Męża po angielsku (podeszła do samochodu od strony kierowcy) czy mówi po francusku, na co odpowiedział jej, że on nie ale że ja i owszem. Cóż było robić, po tylu latach nauki i studiowania francuskiego nie mogłam się wyprzeć znajomości tego języka ;) I tu pojawił się mały problem ponieważ ostatnimi czasy praktycznie nie posługiwałam się językiem francuskim, a jedynie hiszpańskim i angielskim, więc w trakcie naszej niezbyt swobodnej (oczywiście jedynie z mojej strony) konwersacji, brakło mi niektórych słów i zwrotów ale Pani funkcjonariusz okazała się być osobą sympatyczną i wyrozumiałą. Tak więc nie zwracała zbytnio uwagi na moje momentami nieudolne odpowiedzi i bez zbytniego zgłębiania tematu naszego wypakowanego po brzegi samochodu pozwoliła nam jechać dalej :D Zapytała jedynie dwukrotnie czy się przeprowadzamy z Polski do Hiszpanii wioząc nasze rzeczy jedynie w samochodzie osobowym. I czy jesteśmy pewni, że reszta rzeczy nie podąża za nami w ciężarówce ;)
 
To spotkanie uświadomiło mi jak bardzo zaniedbałam język francuski, który nadal pozostaje moim ulubionym językiem obcym :D
Kolejnym wydarzeniem, które dało mi do myślenia i przypieczętowało moje postanowienie o zadbanie o mój francuski było pytanie zadane przez sprzedawcę na stacji benzynowej we Francji, po moich tłumaczeniach, że chcę zatankować samochód. Ni mniej ni więcej zapytał mnie czy jestem Włoszką (?!). Różne rzeczy słyszałam we Francji, a to że mam taki „un petit accent” („malutki akcent”), w Belgii pytano mnie z której części jestem. A raz nawet we Francji zapytano mnie z którego regionu Francji pochodzę. Ale nigdy nikt nie zapytał mnie czy jestem Włoszką ;)
 
W związku z tym (ale nie tylko ;)) zakupiłam na jednej ze stacji benzynowych zestaw „Marie Claire Idées” w cenie promocyjnej. Wynikała ona z tego, że nie były to najnowsze wydania. Nie robiło mi to żadnej różnicy, bo dostępu do tych gazet na co dzień nie mam. A pracując jako „fille au pair” miałam okazję czytać je od czasu do czasu i bardzo mi przypadły do gustu.
 
Revistas. Gazetki.

Poza tym zabrałam ze sobą kilka książek żeby przypomnieć sobie zasady gramatyki francuskiej i nieco je poćwiczyć, a nawet znalazła się jedna książka po francusku. W Hiszpanii kupuję „Marianne” lub „L’Express” i to również pozwala mi „pozostać w kontakcie” z językiem francuskim.
 
Flor en una de las gasolineras en Francia. Kwiatek na jednej ze stacji paliw we Francji.
 
Do Hiszpanii, a dokładniej do Katalonii (region ten chce oddzielić się od Hiszpanii) wjechaliśmy 27 stycznia przed godziną 18 i pozostała nam tylko (!) cała Hiszpania do przejechania ;)
 
Cataluña. Katalonia.
 
Jechało nam się całkiem dobrze aż do okolic Madrytu. Tam jeden jedyny raz na autostradzie nie pojawił się zjazd, który był w naszej „nawigacji”. Na szczęście, Mąż jako że mieszkał 10 lat w Madrycie wiedział jak odnaleźć drogę do Kadyksu w plątaninie przecinających się autostrad.
Madryt nie był dla nas tym razem szczęśliwy, bo tam też niestety pojawiła się bardzo gęsta mgła, która bardzo utrudniała nam jazdę. Do tego stopnia, że zatrzymaliśmy się dwukrotnie na dłuższy postój na stacjach benzynowych.  Ostatecznie zdecydowaliśmy się kontynuować jazdę pomimo mgły. I była to trafna decyzja bo jak tylko wyjechaliśmy kawałek za Madryt widoczność zdecydowanie się poprawiła.
 
Madryt ---> San Fernando. Madrid ---> San Fernando.
 
Madryt ---> San Fernando. Madrid ---> San Fernando.
 
Widoczność była dobra więc sprawnie pokonaliśmy pozostałą część trasy.

Túnel. Tunel.
 
Toro al lado de la carretera. Przydrożny byk.
 
En la dirección de Cádiz. W kierunku Kadyksu.
 
Dotarliśmy do San Fernando 28 stycznia we wczesnych godzinach popołudniowych. Rozpakowanie i wniesienie rzeczy do mieszkania trochę nam zajęło. Pakowaliśmy rzeczy do walizek i nosiliśmy na górę. W międzyczasie Mama Męża doglądała samochodu. Po opróżnieniu auta, powiadomiliśmy Rodzinę, że jesteśmy na miejscu, zjedliśmy zupę i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
A już od poniedziałku, 1 lutego, musieliśmy się udać w okolice Malagi w poszukiwaniu naszego nowego lokum. Mąż rozpoczynał pracę 8 lutego.
 
 
Zdjęcia i teksty są moją własnością i nie zezwalam na ich kopiowanie bez mojej zgody./ The photos and texts are my propriety and I don’t allow to copy them without my permission.






Brak komentarzy :

Prześlij komentarz